przez optymist » 2007-06-05, 21:32:09
Całe szczęście, że one nam się przydarzają. Te śmiesznoty. Wszystko na opak. Zero rutyny.
Ciechocinek. Jedyna nocna knajpa u Millera, pod grzybkiem.Byłem w sanatorium ZNP, z
którego zerwaliśmy się, dwie młode polonistki i my. Czwórka nie do bridge'a. Druga w nocy.
Powrót. Sanatorium zamknięte. Czekać do rana? No nie? W głowie szumiał nam jeszcze
szampan. Błysnęło światełko na pierwszym piętrze, otwarte okno, rynna do nieba. Po chwili
znaleźliśmy się w damskiej toalecie, trzy kabinowej. Klapanie na korytarzu. Myk i parami
schowaliśmy się , zostawiając pośrodku wolną kabinę. Skąd mogliśmy wiedzieć, że trafi
nam się prawdziwa, dupna artystka.
Ciche preludium, głośniejsze sraccatto, a potem V Symfonia: Sraam..tam,tam tam.
Pierwsi ryknęli śmiechem, Ziuta i Marek, chwilę potem my.
Babsko wyskoczyło z kabiny z nieboskim krzykiem, i z powodu niepodciągniętych pewno
majtek, terkocząc drewniakami jak stary Singer.
My buch do okna, rynna, i znów na ziemi. I w krzaki.
Na krótko zrobił się rejwach na pierwszym piętrze, po czym zgasły światła. Akurat zaczął
padać deszcz. I wtedy Ziuta dostrzegła otwarte okienko piwnicy. Przynajmniej tam będzie
sucho. I cieplej Dorzucił Marek. Wskoczyłem pierwszy. A gdzie tam sucho, po szyję byłem
zanurzony w jakieś cieczy. Wylazłem z gara i ponagliłem resztę: Właźcie.
I tak, prawie że potopiliśmy się w kakao. Solidarnie.
Rankiem już na śniadanie nie zeszliśmy. byliśmy zdecydowanie po.
"Kocham ludzi, bo są."
- KRZYSIEK