Lato 1988 roku było tragiczne. Najpierw zaginął Wojtek P. (†13 l.). Po prostu przepadł jak kamień w wodę. Nawet po odnalezieniu ciał kolejnych trzech chłopców policja nie wiązała jego zaginięcia z zabójstwem.
Może dlatego, że jego mama dostała uspokajającą kartkę pisaną ręką syna. Wkrótce przepadło bez wieści trzech innych chłopców: Tomek Ł. (†11 l.), Krzyś K. (†12 l.) i Artur K. (†12 l.). Ich ciała znaleziono w lesie pod Piotrkowem.
To był koszmar nawet dla odpornego, dorosłego mężczyzny. – Ciała były zwinięte, ze złożonymi rączkami, jakby błagali o litość – wyjaśnia nam Janusz Sielski, emerytowany policjant. Pamięta doskonale wszystkie szczegóły. Zwłoki były owinięte w worki i kwieciste zasłonki z wyhaftowaną krwistym kordonkiem literą „T".
Ktoś ułożył ciała w trójkąt, polał benzyną i podpalił. Wyglądało to na stos ofiarny, na rytualny mord. Kiedy zbrodnia wyszła na jaw, w Piotrkowie zapanowała psychoza.
Ręce opadają...przecież takie monstrum powinni już dawno spopielić