- rzucam budzikiem o przeciwległą ścianę
- zczołgowuję się z łoża
- doczłapowuję się do łazienki
- przed zamknięciem się w łazience wydaję z siebie jęczącą onomatopeję: "Goooosiaaa, kaaaawyyyy"
- zamykam się w łaźni
- sytuuję się pod prysznicem
- stoję nieruchomo pod strumieniem wody przez 20 minut, zastanawiając się czy użyć żelu pod prysznić numer 1/2/3/4/5/(...) czy 10
- podejmuję decyzję
- używam żelu pod prysznic numer 1
- używam żelu pod prysznic numer 2
- używam żelu pod prysznic numer 3
- używam żelu pod prysznic numer 4
- używam żelu pod prysznic numer 5
- używam żelu pod prysznic numer 6
- używam żelu pod prysznic numer 7
- używam żelu pod prysznic numer 8
- używam żelu pod prysznic numer 9
- używam żelu pod prysznic numer 10
- napełniam jamę gębową wodą
- sięgam po szczotkę i pastę zębową
- dokonuję detalicznego szorowania kłów
- opuszczam kabinę prysznicową
- zarzucam ręcznik
- ociekając sobie w najlepsze kroczę do kuchni po kawę
- wydaję z siebie płaczącą onomatopeję "Gooooosia, gdzieeee kawaaaa?
"
- robię sobie kawę
- wyciągam z szuflady z łakociami tabliczkę czekolady burżujskiej firmy czekoladorobnej
- połykam czekoladę na raz i kawę łykam na big łyk
- sprawdzam dokładnie czy wystarczająco ociekłam
- wracam do łazienki
- przez 10 minut stoję w bezruchu ze wzrokiem wlepionym w półkę z balsamami do ciała, rozważając czy użyć balsamu 1/2/3/4/5 (...) czy 205
- popadam w depresję, ponieważ z balsamami nie mogę postąpić w sposób analogiczny do żeli pod prysznic
- uskuteczniam grę "entliczek pentliczek"
- wybieram balsam, który wygrał
- kolejne 20 minut wsmarowywuję w siebie specyfik
- zarzucam szlafrok
- udaję się w stronę swojej szafy
- otwieram szafe
- wydaję z siebie rozpaczającą onomatopeję: "Jaaaa nieee maaam coo naaa sieeebiee załooożyyyć!
"
- gram w "entliczek pentliczek"
- wybieram ciuch, który wygrał
- grę w "entliczek pentliczek" powtarzam w ilości koniecznej do skompletowania całego stroju
- siadam przed lustrem
- wydaję z siebie umierającą onamatopeję "Jaaaakaaaa mordaaaaaa
"
- otwieram magiczną szkatułkę z mejkapkitem
- maluję mordę
- wydaję z siebie onamatopeję pełną nadzieii "No, trochę lepiej...
"
- w tym radosnym nastroju opuszczam kwaterę
- 200 metrów od domu robię zdecydowany w tył zwrot
- biegnę do kwatery
- wydaję z siebie brzydką onomatopeję "o kurcze!"
- wkraczam do łazienki
- wyłączam wodę w prysznicu
***
A przynajmiej tak wygladaly moje poranki przez ostatnie 3 lata minus dwa miesiace. We Francji mi sie wszystko unormowalo, a poranki miewam nieprzewidywalne, bezschematyczne, rozkoszne i leniwe.
Jestesmy kompletnie popierdolonym pokoleniem.